Pandemia a bukmacherka
Newsy

Pandemia a bukmacherka. Czerwiec miesiącem odbicia

Skoro z kilkunastu legalnie działających w Polsce zakładów bukmacherskich, tylko dwie firmy regularnie notują zyski, to początkowy okres pandemii koronawirusa w Europie musiał być okrutnie trudny nie tylko dla świata sportu, ale i dla bukmacherki. Lider rynki pokazał jednak, że można było podjąć rękawicę.

Rynek bukmacherski w Polsce wygląda tak – jest STS, Fortuna i… długo, długo nic. Dwaj najwięksi gracze działają od lat, mają mocną pozycję i dobrze sobie radzą nawet w gorszych okresach. Wiosenne wydarzenia mocno wstrząsnęły wieloma rynkami – turystyką, gastronomią, hotelarstwem, rozrywką, sportem, a także bukmacherką. Gdy zabroniono zgromadzeń, regionalne, ogólnopolskie oraz międzynarodowe imprezy musiały zostać odwołane. Oferta najlepszych bukmacherów zazwyczaj zawiera kilkadziesiąt rodzajów wydarzeń. W połowie marca zaczęła topnieć jak śnieg. W najlepszym wypadku u bukmacherów pozostało jedynie kilkanaście rodzajów wydarzeń. Jednak nie liczba była tak druzgocąca, lecz zawartość tej oferty. Do obstawiania były albo egzotyczne ligi piłki nożnej, albo niezbyt popularne sporty z „dziwnych miejsc”, albo esport, ligi elektroniczne, czy sporty wirtualne. Popularnego sportu dla mas nie było. 

Świat bez sportu – efekty widoczne od razu

Wszyscy szybko przekonali się, jak może wyglądać rzeczywistość bez rozgrywek, turniejów, meczów, pojedynków. Bezpośrednio lub rykoszetem obrywali wszyscy zaangażowani w zawodowy sport. Zakłady bukmacherskie widziały, jak z dnia na dzień, a nawet z godziny na godzinę leciały w dół przychody i ruch wśród klientów. – Gdy zaczynał się lockdown, to widzieliśmy spadki niemal od razu. Na początku do 70 proc. poziomów sprzed epidemii. A gdy przestała grać Rosja czy Turcja, to przychody obniżyły się do 50 proc. Niby wiedzieliśmy, że to tymczasowe, ale w kwietniu obroty dalej leciały w dół do ok. 40 proc. – opowiadał w wywiadzie dla money.pl Mateusz Juroszek, prezes STS. Taki stan trwał od połowy marca do maja.

Piłka nożna dała sygnał. Po Bundeslidze ruszyła lawina

Miesiąc, który zazwyczaj przynosi w naszym kraju dużo lepszą, niemal letnią pogodę, przyniósł ocieplenie innego rodzaju. „Odmrażanie” sportu na świecie i w Polsce następowało systematycznie, krok po kroku. Pierwszym sygnałem była liga piłki nożnej w Korei Południowej. Największy powiew optymizmu przyniósł restart Bundesligi. Liga niemiecka bowiem zaliczana jest to TOP5 najsilniejszych lig w Europie. W naszym kraju jest bardzo popularna. – Pierwsze pozytywne sygnały zaobserwowaliśmy, gdy wróciła do grania Korea czy Tajwan, ale przełomem była Bundesliga. Wtedy dzienne przychody wróciły do 60 proc., a ostatnio do 80 proc. normalnej soboty z czasów przed pandemią – potwierdza Juroszek. 

Wakacje? Ale nie od obstawiania!

Wiosenna przerwa w sporcie, zmiana kalendarza sportowego wpłynęła też na resztę roku. I to niekoniecznie w negatywny sposób. Co prawda EURO 2020 w piłce nożnej zostało przełożone na lipiec 2021, podobnie jak Letnie Igrzyska Olimpijskie w Tokio. Z drugiej strony większość europejskich lig piłki nożnej, ale też i innych sportów do rywalizacji wróciło od czerwca i sezony trwać będą do końca lipca. W dodatku mecze odbywały się niemal każdego dnia i o różnych porach. To idealna sytuacja dla zakładów bukmacherskich. Gracze mogli więc regularnie obstawiać wyniki meczów na żywo. To latem ma wpływ na poprawę sytuacji w branży. Jeśli po krótkiej sierpniowej przerwie sport wróci normalnie w kolejnym sezonie i jesienią nie będzie powtórki z wiosny, to wielu firmom uda się przejść „suchą stopą” przez niespodziewane załamanie. Nie wszystkim jednak udało lub uda się pokonać kryzys. Można jednak rzec, że obecna sytuacja jest pewnym testem, papierkiem lakmusowym z prowadzenia biznesu. Przetrwają tylko najsilniejsi, albo ci, którzy potrafią radzić sobie w trudnych warunkach. Dlatego z zainteresowaniem warto śledzić losy firm z branży bukmacherskiej.